Honor. Oto, co wyróżnia polskich specjalsów
Fot. Tomasz Michniewicz
Kompleksowe rozpoznanie to jeden z kluczowych elementów powodzenia akcji. Bazowanie na niekompletnych informacjach, powierzchownym pierwszym wrażeniu może doprowadzić do tragedii. Podobnie jest z podróżowaniem, poznawaniem innych krajów i kultur, gdzie łatwo możemy wpaść w pułapkę stereotypów. Dopiero szersze spojrzenie, zgłębianie tematu pozwala dostrzec to, co naprawdę istotne i zrozumieć, np. świat żołnierzy polskich sił specjalnych. Między innymi o nim, w jednym z rozdziałów swojej książki „Świat równoległy”, pisze Tomek Michniewicz, który podczas wywiadu w łódzkiej księgarni ArtTravel opowiedział nam o wielowymiarowości podróży oraz życia i pracy naszych specjalsów.
Zobacz także
Tomasz Łukaszewski Nie widzę problemu
Rozmowa z Sebastianem Grzywaczem – ociemniałym mówcą motywacyjnym, fanem boksu, skoków spadochronowych i strzelectwa, prowadzącym szkolenia dla służb mundurowych i jednostek specjalnych. Rozmawiał: Tomasz...
Rozmowa z Sebastianem Grzywaczem – ociemniałym mówcą motywacyjnym, fanem boksu, skoków spadochronowych i strzelectwa, prowadzącym szkolenia dla służb mundurowych i jednostek specjalnych. Rozmawiał: Tomasz Łukaszewski Zdjęcia: arch. Sebastiana Grzywacza
Tomasz Łukaszewski Bezpieczeństwo nie jest drogie – jego brak kosztuje
Rozmowa z prof. dr. hab. Kubą Jałoszyńskim – ekspertem zajmującym się problematyką związaną z walką z zagrożeniami terrorystycznymi, organizacją i funkcjonowaniem jednostek kontrterrorystycznych. Byłym...
Rozmowa z prof. dr. hab. Kubą Jałoszyńskim – ekspertem zajmującym się problematyką związaną z walką z zagrożeniami terrorystycznymi, organizacją i funkcjonowaniem jednostek kontrterrorystycznych. Byłym funkcjonariuszem policji z 23-letnim stażem pracy w jednostce KT, dowódcą warszawskiego pododdziału KT, twórcą centralnego pododdziału kontrterrorystycznego - obecnie to CPKP „BOA”, nauczycielem akademickim w Akademii Policji w Szczytnie, członkiem Rady Naukowej Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium...
Krzysztof Mątecki Nic nie zastąpi przeżyć, jakie wyniosłem ze służby w JW GROM
Wywiad ze Zbigniewem Radeckim, weteranem Jednostki Wojskowej GROM z blisko dziesięcioletnim doświadczeniem bojowym w strefach działań wojennych, w tym w misjach w Afganistanie i Iraku. Rozmawiał: Krzysztof...
Wywiad ze Zbigniewem Radeckim, weteranem Jednostki Wojskowej GROM z blisko dziesięcioletnim doświadczeniem bojowym w strefach działań wojennych, w tym w misjach w Afganistanie i Iraku. Rozmawiał: Krzysztof Mątecki Zdjęcia: archiwum Zbigniewa Radeckiego
BŁAŻEJ BIERCZYŃSKI: Jakiś czas temu mogliśmy zobaczyć wykonane przez Ciebie zdjęcia z ćwiczeń Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w warszawskim metrze? Czy to właśnie wtedy połknąłeś haczyk i wtedy narodziło się Twoje zainteresowanie siłami specjalnymi, czy nastąpiło to znacznie wcześniej? Kiedy zapragnąłeś wejść między specjalsów i poznać ich świat równoległy?
TOMEK MICHNIEWICZ: Z siłami specjalnymi stykałem się już wcześniej, zarówno w Polsce, jak i na świecie, zwłaszcza w Stanach, w Arabii Saudyjskiej, w Jordanii, w Nepalu. Specjalsi zawsze robili na mnie wrażenie nadludzi przez to, jak się poruszają, jak są zbudowani, jak myślą, działają, jaki mają silny kręgosłup moralny i kodeks honorowy. Jednak świat tego typu formacji jest dla dziennikarza jednym z najtrudniejszych do opisania. Tym ludziom nie zależy na prezentacji w mediach w jakikolwiek sposób. Nic nie zyskują na tym, że zrobię im zdjęcia i gdzieś je pokażę. Wejście w ich środowisko było horrendalnie trudnym zadaniem, które wymaga zaufania i czasu. Taką relację udało mi się wypracować z OSŻW, ale to nie oznacza, że to jedyni specjalsi, z którymi pracowałem. Miałem też okazję poznać kilku operatorów GROM i komandosów z Lublińca. Natomiast rozdział koncentruje się na OSŻW dlatego, że od dowódcy właśnie tej jednostki otrzymałem zgodę na realizację reportażu i swobodę działania.
Ciekawe dla mnie było to, że zdobyłeś zaufanie „Żetonów” jako ktoś zupełnie z zewnątrz. W końcu nawet ci, którzy przetrwają selekcję, zaliczą Hell Week, przejdą przez wszystkie etapy, nadal muszą sobie zasłużyć na szacunek, sprawdzić się w polu, udowodnić, co naprawdę potrafią. Jak tobie udało się zbudować taką relację?
To są miesiące kontaktów, spotkań na poligonach, rozmów, opinii. Obie strony musiały wypracować zasady współpracy i zarówno komenda OSŻW, jak i sami żołnierze, musieli wyrazić zgodę na moje wejście. Bez ich dobrej woli żaden reportaż nie miałby szans na realizację. To nie jest tak, że wszedłem z marszu mówiąc „Cześć, cześć! To ja wam teraz zrobię kilka zdjęć”. W ten sposób można zrobić zdjęcia tylko pleców.
PRZECZYTAJ 1 CZĘŚĆ WYWIADU >>>
Dziękuję chłopakom z OSŻW za zaufanie, którym mnie obdarzyli, ale jednocześnie nie mogę powiedzieć, że zdobyłem ich szacunek. Jestem tylko cywilem z zewnątrz, fotografem, reporterem i wszyscy - zarówno oni, jak i ja sam, zdawaliśmy sobie sprawę, gdzie jest moje miejsce.
Wielu ludzi wchodząc w ten świat uważa, że automatycznie staje się jego częścią, a to ogromny błąd. Gdybym tak postrzegał samego siebie, byłoby to śmieszne, wręcz żałosne. Zdaję sobie sprawę, jak wiele, naprawdę wiele dzieli mnie od najsłabszego, najbardziej zielonego, największego świeżaka w jednostce. Zbudowaliśmy bardzo uczciwe relacje – nie udawałem nikogo, kim nie jestem ani tego, że też bym dał radę. Nie puszyłem się, a operatorzy rozumieli, że jestem reporterem i że to, co stworzę, nie zrobi im krzywdy.
Wszystko, co opublikowałem, przechodziło przez ich ręce. Jeśli w książce na zdjęciu widać rysy twarzy, to nie są to rzeczywiste rysy twarzy prawdziwego człowieka. Ostatnią rzeczą, którą chciałbym zrobić, byłoby narażenie życia czy bezpieczeństwa tego operatora na szwank. Tak długo pracowaliśmy w Photoshopie nad fotografią, aż każdy z nich stał się kimś innym. Dopiero, gdy sam powiedział, że jest OK, a jego kumple z oddziału, rzecznik prasowy i komendant nie mogli go rozpoznać, zdjęcie mogło ujrzeć światło dzienne. Uważam, że tak wygląda odpowiedzialność reportera przy pracy nad tego typu tematem.
Mówiłeś, że miałeś styczność z siłami specjalnymi z innych krajów. A czy jest coś, co zwróciło twoją uwagę, czego np. nie widziałeś wśród Amerykanów, Saudyjczyków, Jordańczyków, a co wyróżniało polskich operatorów?
Honor. To strasznie wyświechtane, patetyczne określenie, ale idealne. Miałem sporo styczności z amerykańskimi weteranami sił specjalnych. Oni traktowali swój fach jako bardzo dobrze płatną i wysoce wykwalifikowaną pracę. Oczywiście, istnieje ten amerykański obraz służby, bohatera, ogromnego szacunku dla munduru w społeczeństwie, ale to nie jest takie „na krwawicę”, jak u nas. Nasi specjalsi mają jeszcze coś więcej, jakby mieli coś do udowodnienia. To wynika chyba z naszej ciężkiej historii, w tym historii licznych powstań. To poczucie honoru, odpowiedzialności, patriotyzmu, które polscy specjalsi sobą reprezentują. Uważam, że jest to bezcenne. Nie uwierzysz, jak bardzo musiałem się starać, by w książce nie pokazać, jak bardzo jestem dumny, że mamy takich żołnierzy – jak musiałem się powstrzymywać, by pozostać obiektywnym reporterem. Generalnie, na polskim wojsku wiesza się psy od góry do dołu i słusznie, bo miejscami, w takim „zmechu”, jest takie dziadostwo, że aż bolą zęby. Co więcej, gdy operatorzy odchodzą na emeryturę, mamy do czynienia z podobnym dziadostwem.
O czym zresztą piszesz w książce…
Mnie się taka sytuacja nie mieści w głowie. Gdyby to była prywatna firma, ktoś, kto podjął decyzję o takim traktowaniu doświadczonych ludzi, np. jakiś dyrektor personalny, od razu wyleciałby z roboty. Jako społeczeństwo inwestujemy masę czasu i miliony złotych w wyszkolenie operatora, który potem zdobywa jeszcze bezcenne doświadczenie na misjach. I co dalej? Po 15 latach dowódca podaje mu rękę i „do widzenia”? Tym samym oddajemy elitarnego, profesjonalnego operatora w ręce konkurencji, do prywatnego sektora, a być może „drugiej stronie”, bo takie przypadki też są znane. Nie wiesz, co się z nim dalej stanie. Dla mnie to jest czysty absurd.
A jak mylisz, z czego wynika fakt, że zwykle po głośnych operacjach amerykańskich sił specjalnych, na rynku pojawia się masa książek, wspomnień itp. publikacji autorstwa weteranów i uczestników akcji, zaś w Polsce – mimo tego, iż mamy się czym pochwalić, polscy specjalsi niemalże w ogóle nie wchodzą w tego typu projekty?
Zacznijmy od tego, że książki amerykańskich specjalsów są tak pisane, abyś nie mógł zweryfikować w prosty sposób kluczowych szczegółów. I ja bym tu postawił dolary przeciwko orzechom, że w każdej z tych książek roi się od bujd na resorach, zlepków różnych historii, zasłyszanych kawałków, koloryzowania uatrakcyjniającego treść. Bo gdy w USA wydajesz książkę jako były Navy SEAL, to ona z marszu jest już obliczona na bestseller. Ma ci spłacić nowy dom, wysłać dzieci na studia i zapewnić bezpieczną przyszłość na stare lata. Tu nie ma żadnej misji. Chodzi o zarabianie pieniędzy. Tak wygląda amerykański rynek wydawniczy.
A jeśli GROM-owcy tego nie robią, to chapeau bas, bo umówmy się, że mogliby oni wydać serię bestsellerów bez najmniejszego kłopotu, ale tak się nie dzieje. Zresztą przecież wielu specjalsów, którzy odeszli ze służby, gorzko patrzy na oddział. Są między nimi różne animozje, sprawy, które dzielą to środowisko. Gdyby chcieli kogoś publicznie zdyskredytować albo pozować na Supermana, mogliby to robić. Ale nie robią. I być może to jest ten honor, o którym właśnie mówię – służba się skończyła, ale kodeks został. W jednostce nadal służą koledzy i wciąż jest się żołnierzem.
Myślę zresztą, że jest to obopólny deal. Nie słyszałem, by odchodzący ze służby operator Navy SEALs mógł korzystać z emblematu czy nazwy oddziału, np. zakładając firmę Navy SEALs Security. Natomiast nasi specjalsi mogą korzystać z marki GROM, mogą się tym firmować. Tutaj przykładem jest choćby GROM Group. Być może jest to uczciwy sposób zawierania długofalowej współpracy – „zawsze będziesz nasz, ale my też zawsze będziemy twoi”.
Czytając rozdział poświęcony siłom specjalnym odniosłem wrażenie, że jest tam przedstawionych kilka światów równoległych. Najpierw piszesz o Hell Weeku, gdzie unosi się bitewny pył i kurz, czym nakręcasz historię, ale potem ten pył opada i czytelnik trafia na historię ludzi, którzy zmagają się z ogromną presją. Z jednej strony mamy twardzieli, którzy stawiają czoła niesamowitym obciążeniom, a z drugiej żołnierzy narażonych na okrutnie bolesne rany psychiczne, z którymi trudno żyć. Jednocześnie przedstawiona jest także historia specjalsów, w których wyszkolenie inwestuje się miliony złotych, a z drugiej – tych samych ludzi, którzy po 15 latach są „wypuszczani” jak gdyby nigdy nic z jednostki i nie mogą znaleźć pracy. A cywile, w tym potencjalni nowi pracodawcy, bardzo często niestety nie potrafią zrozumieć, docenić tego, co ci żołnierze sobą reprezentują.
Parę dni temu usłyszałem, że były major GROM-u pracuje jako parkingowy koło Dworca Centralnego w Warszawie. Szczerze powiedziawszy, gdy to usłyszałem, łzy mi stanęły w oczach. Uważam to za naszą wielką porażkę, upadek. Mam nadzieję, że to umieścisz w rozmowie i że ten człowiek to przeczyta. Ja bym bardzo chciał, żeby się do mnie odezwał – trzeba opowiedzieć tę historię, może to coś zmieni! To jest skandal, symbol tego, co nigdy nie powinno mieć miejsca.
Ale wracając do początku twojego pytania - lubię bawić się ikonami, stereotypowymi obrazkami, dlatego historią o Hell Weeku OS-u Żandarmerii podpuszczam czytelników, by poczuli się komfortowo, czytając o tym, co znają i czego oczekują po historii o specjalsach. Specjalnie założyłem pułapkę, by wypełnić wszystkie wyobrażenia o „komandosach”, nakręcane dodatkowo przez amerykańskie filmy. Po to, żeby potem rozłożyć całość na czynniki pierwsze i pokazać prawdę. Uważam, że jest to najskuteczniejsza metoda zwrócenia uwagi na konkretne problemy. Gdybym ominął ten widowiskowy wstęp, tekst nie miałby takiego mocnego wydźwięku. Ale jak się człowiek nakręci, a potem czeka go twarde lądowanie, zupełnie inaczej odbiera całą historię.
A która z tych ośmiu historii jest ci najbliższa? W opowiedzenie której włożyłeś najwięcej siebie? W której możemy znaleźć najwięcej Tomka Michniewicza?
Rozdział o specjalsach uważam za największą wartość całego „Świata równoległego” i jednocześnie najtrudniejszy projekt, jaki kiedykolwiek zrealizowałem. To było wyzwanie: zdobyć zaufanie tak skrytych ludzi, by opowiedzieli mi o rzeczach, które dzieją się na misjach, za które mogą cię zesłać do cywila. Chciałem też stanąć w ich obronie wobec MON-u, który jest winny tego, że operatorzy po zakończeniu służby są wyrzucani na śmietnik. Gdy specjalsi przeczytali pierwsze drafty tekstu, od razu powiedzieli: „stary, wdepniesz w gówno, szykuj się na problemy”. Uważam jednak mówienie o tych sprawach za swój obowiązek, skoro je odkryłem.
Nie kojarzę, by ten temat był poruszany, nie licząc tekstów branżowych. Nie przypominam sobie, by na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” ukazał się nagłówek „Byli GROM-owcy pracują na parkingach”. Wydaje mi się, że mój tekst jest pierwszym skierowanym do masowego odbiorcy, który traktuje o tym temacie. Gdybym miał go nie poruszać tylko dlatego, że mogę narazić się komuś ważnemu, to byłoby zwykłe tchórzostwo. Jeśli specjalsi nie byli tchórzami wobec mnie, to dlaczego mam zawieść ich zaufanie w opowiedzeniu w niewłaściwy lub niepełny sposób ich historii? Tak rozumiem swoją rolę jako reportera.
A masz już jakieś sygnały od specjalsów-czytelników? Jaki jest odbiór książki w tym środowisku?
Dotarło do mnie już kilka pozytywnych sygnałów. Generalnie bardzo się cieszę, że żołnierze rozumieją konwencję, w jakiej historia została opowiedziana, tę całą „kowbojszczyznę” i dramatyczne ukazanie pewnych okoliczności. Zaakceptowali taką formę, wiedząc, że nie służy ona pompowaniu legendy, a stanowi punkt wyjścia do trudniejszych rozważań. Oczywiście, podśmiewywali się trochę, ale rozumieli cel jej zastosowania i moje intencje. Ostatnio dostałem kopię SMS-a od pewnego pułkownika, bardzo poważnego człowieka, który składał najserdeczniejsze gratulacje, bo według niego takie teksty szykują kolejnych żołnierzy, jego młodych „kolegów po fachu” na to, co ich kiedyś czeka.
Cieszy mnie również, fakt, że operatorzy rozumieją, iż nie jest to książka dla branży, dla wojskowych czy już w ogóle specjalsów, ale dla zwykłych ludzi i że dlatego mogę pozwolić sobie na pewne uproszczenia. Mam tu na myśli np. to, że nie muszę tłumaczyć przez cały długi paragraf, że OŻSW nie jest jednostką Wojsk Specjalnych i że jak już o nich piszę, to powinienem dodać, że chodzi o Oddział Specjalny Żandarmerii Wojskowej w Warszawie, a nie ten w Mińsku Mazowieckim.
Czy jest dla Ciebie takie nieodkryte miejsce, w którym musiałbyś zupełnie zaczynać od zera odkrywanie – najpierw tego pierwszego świata, potem kolejnych równoległych?
Nie mam żadnych projektów na liście, które teraz zrealizuję w pierwszej kolejności, bo np. czekałem na ten moment od 10 lat. Obecnie prowadzę „Projekt Tatende”, ratujący rezerwat ochrony dzikiej przyrody w Zimbabwe, z który walczy najemnikami-kłusownikami. Mam ogromny zaszczyt, że polscy specjalsi – zarówno nadal pozostający w czynnej służbie, jak i weterani, pomagają mi w jego realizacji.
Niedawno gościliśmy w Polsce szefa tego rezerwatu, Reilly’ego Traversa, który wziął udział w dwóch szkoleniach. Instruktorzy z GROM Group uczyli go strzelać i zbudowali mu system ochrony dla rezerwatu, a w ośrodku ESA we Włościejewkach przeszedł tygodniowe szkolenie PMC, pod okiem m.in. operatorów z Lublińca. Zdobył wiedzę wartą dziesiątki tysięcy złotych, których nigdy byśmy na to nie mieli. Specjalsi pomogli nam, bo chcieli być częścią czegoś dobrego.
Podczas tego szkolenia Reilly zobaczył na przykład, co robi dobrze, a co źle. Instruktorzy zaoszczędzili mu 10 lat błędów, decyzji, które mogłyby się okazać fatalne w skutkach. Byli kapitalnie przygotowani, profesjonalni, doskonale rozumieli warunki działania i fakt, że nie mamy 50 tysięcy dolarów, a raczej 500. I do tego dostosowali program, dając z siebie o wiele, wiele więcej, czego żadne kwoty nie są w stanie wyrazić. Byłem pod ogromnym wrażeniem.
Zgłaszają się do nas też inne firmy – poznańska Medaid wysyła na przykład do rezerwatu apteczki, a Graff – spodnie do buszu dla strażników rezerwatu. Nie mają w tym żadnego interesu. Dla mnie to jest przykład ich siły i honoru.
Dziękujemy za rozmowę.